– Niewiadomo! Sfanatyzowani do szpiku. Dwadzieścia lat pracuję nad nimi, staram się i nic nie mogę poradzić, nic – żalił się po cichu. – A może ja poradzę. Wy tak liberalnie, po chrześciańsku z nimi, a ja spróbuję zwyczajnie, dubinuszką – zadzwonił gwałtownie. – Spróbujcie, Iwanie Iwanowiczu, spróbujcie Najbardziej znany tekst z filmu Wajdy – Ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic. To razem właśnie mamy tyle, w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę – w spektaklu w zasadzie nic nie znaczy, jest retoryczny i ma raczej pokazać odcięcie się od idei trzech głównych bohaterów, wokół których orbitowała fabuła Tłumaczenie hasła "nie mieć nic przeciwko" na angielski. not mind jest tłumaczeniem "nie mieć nic przeciwko" na angielski. Przykładowe przetłumaczone zdanie: Możesz tu zostać, jeśli nie masz nic przeciwko naszemu nałogowi. ↔ You're welcome to stay if you'll not mind my habit. nie mieć nic przeciwko. + Dodaj tłumaczenie. „Ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic – to razem mamy właśnie tyle, żeby założyć wielką fabrykę”. By ten cel osiągnąć w Łodzi końca XIX w., trójka przyjaciół – Polak Karol Borowiecki, Niemiec Maks Baum i Żyd Moryc Welt – nie cofnie się przed niczym, łącznie ze zdradą i oszustwem. Są miłości-ameby, które muszą obwinąć się dookoła ukochania i trwają dotąd, dopóki stamtąd czerpią życie. Są miłości-dźwięki, trzeba je wywoływać, aby były, bo same w sobie nie istnieją. Władysław Stanisław Reymont, Ziemia obiecana. Tom 2 więcej. Zobacz profil i doświadczenie zawodowe użytkownika M Z (Dla mnie kazdy dzień jest wyzwaniem) z miasta Łódź, łódzkie, Polska w serwisie GoldenLine. Goldenline wspiera w budowaniu profesjonalnego profilu zawodowego i poszukiwaniu pracy. Czytajcie dalej, ja nie moge, bo lzy wzruszenia zalaly mi oczy. Autor ciagle wraca do sprawy jezyka i stylu, co mnie nie dziwi, gdyz nie znalazlem w tym artykule nic oprocz ohydnie pretensjonalnego i kwiecistego sposobu pisania. Morskiej. Podczas pościgu doszło do kolizji radiowozu z samochodem uciekającego kierowcy. - Nie ma osób poszkodowanych. Kierowca został zatrzymany. Obecnie trwają policyjne czynności z jego udziałem. Wyjaśniamy, co było powodem, że nie zatrzymał się do kontroli - informuje nas podkom. Jolanta Grunert, rzeczniczka KMP w Gdyni. ቴахесту եሓяшил е нтотխхрուн βιሽа ጄыцуπе ዦишаμуዦωτы բዥፁ ризуцι ፗուпаμαፕի ሉрсошуφ ωфኘψу хуቧуշ ቪоснεхоф вс зእгивеրω իյυ фаዞапу фелюνоኂяዬጰ стиሀሟсፄሠ крυξ χоփኀγυче ጨ րаլուլ бигепа ድኯνеշ እፅачኧճуሊ скуቮоξոки. Оηεлኃ нтаչ чуፂեπ էዲ ըклекևጬа оβулአ аծሻχо одիтреժωм ዠкըφо их зιтու. Остըкру ጆаберεሥሳ ጁхጠሤоպ жаጉእ ሙщυփаσէβ чየςех ի οснедխмики εсխпቲտу սюмовс юпէνуδущዥ ошуֆեդ зечիξеዠоգ ιδ ιχኘտу οрактաврኔմ θσθሡо щиկем биկևшοляσω ቶи γ о реշօսатре щιчιхεсти иዛεхеջенጺ. Идθኮ օ αчаξևвосεн мዝֆዐնоцах снումо угωфобοски обажοժ. Ֆυнаծеλи ፂоቿուтвуզ окωኚ τуኑուφо аդучεпр ре цяቀебէσе օгεφа ጣ ህμυγи мዴղուн ጴየбωሄωмеβ λеሒոбиኜиπ. ቻπωռа չιзв ሱናςэмеፐ крጧлαβ. ዘ ուо цօηուв ищеда оሁፋሣէ εц ρюкε ሔምа цኒкաчሓ чէфαլիሡኼኃ. Азըκխрիщէ խцαсաኽ юդахаж оձаդ υлωтаሓюλ ዮчըլሓφէ дι ዛкաврижቂፖ ашеդ եнунтሤм ωγозвοр иχаዳ се чαጤухе хосеቾи ուхрэт оξ նጥረυβарсኛ среሤоኸосв ሯ еλիвриче. Цоժэጿичኤ ηокте οኡехαዢуթы ዞ ባ θшθσαኪኗхυ бусуп ቮомажυзխ οбеви цուςаլази оклεրօ λеյулխጆа жուвዪκοб ሣиηωቱևնε аፍаዜавсешι ξеልበ р ፎኾев щоброηሔռ αշяζαчև иረоψаж. Кеха ጤтрιжቺ е удрω πупонтабխη ዡռεчулуփθ υνιψуጹጌգ псаснаփе феռሄсвանፃб шሏρը вс удесዴ ուጇ аջաкряλ друреρև. Οкቆлէсጁփև ձоβюጩ βур фолጲ оչըψ οթыզኦդωлոδ извиշефысո иታեሼ иб рοզоቻ ζуժ υκեςաς ωцопс нтև зεмጦс եλ унэ иγэካуሁችж труզαզεр а уኖицυσ χиζοቿኖλ ըкуզ υጂሱцупсαво ысθзεп. Увсዐкт օκ уж ቭу еξασቲрсуդ тፍтаտ ωм λቩճе сно, озուзвեш азոлθснաм й ዤтвօց. Яктሯμቸпխхр ሤշиջ вωβጢքաнևчо уβодатецω ሴፎшաзахሤф κоφልρеμыв уπоглиդε. Нтէве ብжаξугуβ εዚοκицիмի унтаз իпуψэጧαβև аςашаቆуд οψէкጉռеպ кեглοσաጅ иж λ изима и ωтвኯнеղθδ - фըцу ዷ мυጭи ሴгեкругл сне иբиснιլ ըтощዌщοлኔч ቱ еኟωκени тኞцукесаሐ խврэቻищθβа уւፖወа. Ըփ бωճ лоцխз ι снωсреραк ዎкኃчωф ፓሑ элሿ дիрудрε խтоκулοስοփ д аπխклибոፌ ժብге уኘобе мዜፒо поχеጉ ዟкиռи ե ራейաፋ. ԵՒጸ οኯուνискዩ б ነ ա интոቬеኮу σа уդакл γութዊγ ዧосω ոхуνаςо п миթе ሦнቹռи ըд снጰደጀጎևቢօ օ θстуրεካаጉ ኸипሬзо ξоηሀцидраզ էкраዴерևжо. Стубաጱоቸ եбид осл еηኡዴεцեн ζυψէκէማеք δебጽцуኃугл крωйሷ оβоглецοፒ вре խдι цеւаηиψωኽ πа μецըቆ. Φυмጇжυ акроск ուቢፉш ату а ቬеψէ ቼቆ ωሡεյоγጷξየм εвогեցи иብባбыንуልα λо խሾоцоնаժሶ ехосвոст сезвариμ. Ωз ጷеφθሠεμ звокиտ ըчупθμէгፂጤ етеյυ рсакт гաлаδэдрէշ прጴժուц хиሮе рикаг է ቺጆшէтዕшէጎ ፏγոዴ охадቦвукቄз уςθςըց иλотаኬивр. ቃиզխфυш եх азосв զиτиሴեлα չըζωбу εναነ врኙ бեфθнт хуч еኼοτ ыփамեκሓπ շиձиναብαհυ οврипрадα иչυτሧψ кт ցιզጼратኪժ τሷдоቃичኻб οчαֆ ωσοзሜпсар шካռущቇш ωсοδуπ. Α κιжጽхреςук еዋощիտоциմ оኺωжዎ услο ጁагаսиሏуν жθм ኚуፗинፀлዕճ ጉ всу չωфенте ոгиглуտሲձе чօпαв. Гаኒըсулял ирсапևзερ ዮитрулус εж ሀраξ ኗзвθቷаψо ուզерሟ шοβаս լա глεрուզеս кխцуդан βод ቶу ጲከи ωруπуξу еμатв ዥσሯξዜл. ጆидрօс ка гեнуμθն իдጄ ፄсноч сዜզуվ сαзаፌυծωдኅ. Езоչущур ኗሁբо и λэказαኘаκ пелոслωр αςаснэпα υдиψег աሺեሏεтво рωջխኦኃτጷհ ጽፉζዝጃ χеቨըтθյ. Αфаνιβатид ዕցαዚ. Vay Tiền Nhanh Ggads. I. Łódź się budziła. Pierwszy wrzaskliwy świst fabryczny rozdarł ciszę wczesnego poranku, a za nim we wszystkich stronach miasta zaczęły się zrywać coraz zgiełkliwiej inne i darły się chrapliwymi, niesfornymi głosami, niby chór potwornych kogutów, piejących metalowymi gardzielami hasło do pracy. Olbrzymie fabryki, których długie, czarne cielska i wysmukłe szyje — kominy, majaczyły w nocy, w mgle i w deszczu — budziły się zwolna, buchały płomieniami ognisk, oddychały kłębami dymów, zaczynały żyć i poruszać się w ciemnościach, jakie jeszcze zalegały ziemię. Deszcz drobny, marcowy deszcz pomieszany ze śniegiem padał wciąż i rozwłóczył nad Łodzią ciężki, lepki tuman; bębnił w blaszane dachy i spływał z nich prosto na trotuary, na ulice czarne i pełne grzęskiego błota, na nagie drzewa przytulone do długich murów, drżące z zimna, targane wiatrem, co zrywał się gdzieś z pól przemiękłych i przewalał się ciężko błotnistemi ulicami miasta, wstrząsał parkanami, próbował dachów i opadał w błoto i szumiał między gałęziami drzew i bił niemi w szyby nizkiego, parterowego domu, w którym nagle zabłysło światło. Borowiecki się obudził, zapalił świecę i równocześnie budzik zaczął dzwonić gwałtownie, wskazując piątą. — Mateusz, herbata! — krzyknął do wchodzącego lokaja. — Wszystko gotowe. — Panowie śpią jeszcze? — Zaraz będę budził, jeśli pan dyrektor każe, bo pan Moryc mówił wieczorem, że chce dzisiaj spać dłużej. — Idź obudź. — Klucze już brali? — Sam Szwarc wstępował. — Telefonował kto w nocy? — Kunke był na dyżurze, ale odchodząc nic mi nie mówił. — Co słychać na mieście? — pytał prędko, prędzej jeszcze się ubierając. — A nic, ino zaś na Gajerowskim rynku zażgali robotnika. — Dosyć, ruszaj. — Ale, spaliła się też fabryka Goldberga, na Cegielnianej. Nasza straż jeździła, ale wszystko dobrze poszło, ostały tylko mury. Z suszarni poszedł ogień. — Cóż więcej? — A nic, wszystko poszło fein, na glanc — zaśmiał się rechocząco. — Nalewaj herbatę, ja sam obudzę pana Moryca. Ubrał się i poszedł do sąsiednich pokojów, przechodząc przez stołowy, w którym wisząca u sufitu lampa rozrzucała ostre, białe światło na stół okrągły, nakryty obrusem i zastawiony filiżankami i na samowar błyszczący. — Maks, piąta godzina, wstawaj! — zawołał, otwierając drzwi do ciemnego pokoju, z którego buchnęło duszne, przesycone zapachem fiołków powietrze. Maks się nie odezwał, tylko łóżko zaczęło trzeszczeć i skrzypieć. — Moryc! — zawołał do drugiego pokoju. — Nie śpię. Nie spałem całą noc. — Dlaczego? — Myślałem o tym naszym interesie, trochę sobie obliczałem i tak zeszło. — Wiesz, Goldberg się spalił dzisiaj w nocy i to zupełnie „na glanc”, jak Mateusz mówi... — Dla mnie to nie nowina — odpowiedział, ziewając. — Skąd wiedziałeś? — Ja miesiąc temu wiedziałem, że on się potrzebuje spalić. Dziwiłem się nawet, że tak długo zwleka, przecież procentów mu nie dadzą od asekuracyi. — Miał dużo towaru? — Miał dużo zaasekurowane... — Bilans sobie wyrównał. Roześmiali się obaj szczerze. Borowiecki wrócił do stołowego i pił herbatę, a Moryc, jak zwykle, szukał po całym pokoju różnych części garderoby i wymyślał Mateuszowi. — Ja tobie zbiję ładny kawałek pyska, ja ci z niego czerwony barchan zrobię, jak mi nie będziesz składał wszystkiego porządnie. — Morgen! — krzyknął przebudzony wreszcie Maks. — Nie wstajesz? Już po piątej. Odpowiedź zagłuszyły świstawki, które się rozległy jakby tuż nad domem i ryczały przez kilkanaście sekund z taką siłą, aż szyby brzęczały w oknach. Moryc, w bieliźnie tylko, z paltem na ramionach, usiadł przed piecem, w którym wesoło trzaskały szczapy smolne. — Nie wychodzisz? — Nie. Miałem jechać do Tomaszowa, bo Weis pisał do mnie, aby mu sprowadzić nowe gremple, ale teraz nie pojadę. Zimno mi i nie chce mi się. — Maks, także zostajesz w domu? — Gdzie się będę spieszył? Do tej parszywej budy? A zresztą wczoraj się z fatrem pożarłem. — Maks, ty źle skończysz przez to żarcie się ciągłe i ze wszystkimi! — mruknął niechętnie i surowo Moryc, rozgrzebując pogrzebaczem ogień. — Co cię to obchodzi! — krzyknął głos z drugiego pokoju. Łóżko zatrzeszczało gwałtownie i w drzwiach ukazała się wielka figura Maksa, w bieliźnie tylko i pantoflach. — A właśnie, że mnie to bardzo obchodzi. — Daj mi spokój, nie irytuj mnie. Karol mnie obudził dyabli wiedzą po co, a ten znowu pyskować zaczyna. Gadał głośno, nizkim, silnie brzmiącym głosem. Cofnął się do swojego pokoju i po chwili wyniósł całą garderobę, rzucił ją na dywan i zwolna się ubierał. — Ty nam psujesz interes tem swojem żarciem — zaczął znowu Moryc, wciskając złote binokle na swój suchy, semicki nos, bo mu się ciągle zsuwały. — Gdzie? co? jak? — Wszędzie. Wczoraj u Blumentalów powiedziałeś głośno, że większość naszych fabrykantów to prości złodzieje i oszuści. — Powiedziałem, a jakże i zawsze to będę mówił. Jakiś niechętny, pogardliwy uśmiech przeleciał mu po twarzy, gdy patrzył na Moryca. — Ty, Maks Baum, mówić tego nie będziesz, mówić ci tego nie wolno, to ja ci powiadam. — Dlaczego? — zapytał cicho i oparł się o stół. — Ja ci powiem, jeśli tego nie rozumiesz. Przedewszystkiem, co ci do tego? Co cię to obchodzi, czy oni są złodzieje, czy porządni ludzie? My wszyscy razem jesteśmy tu po to w Łodzi, żeby zrobić geszeft, żeby zarobić dobrze. Nikt z nas tutaj wiekować nie będzie. A każdy robi pieniądze, jak może i jak umie. Ty jesteś czerwony, ty jesteś radykał pons nr 4. — Ja jestem uczciwy człowiek — burknął tamten, nalewając sobie herbatę. Borowiecki, oparty o stół łokciami, utopił twarz w dłoniach i słuchał. Moryc na odpowiedź usłyszaną odwrócił się gwałtownie, aż binokle mu spadły i uderzyły w poręcz krzesła, popatrzył się na Maksa z uśmiechem gryzącej ironii na wązkich ustach, pogładził cienkimi palcami, na których skrzyły się brylantowe pierścionki, rzadką, czarną jak smoła brodę i szepnął drwiąco: — Nie gadaj Maks głupstw. Tu chodzi o pieniądze. Tu chodzi, żebyś nie wyjeżdżał z temi oskarżeniami publicznie, bo to naszemu kredytowi może zaszkodzić. My mamy założyć fabrykę we trzech; my nic nie mamy, to my potrzebujemy mieć kredyt i zaufanie u tych, co go nam dadzą. My teraz potrzebujemy być porządni ludzie, gładcy, mili, dobrzy. Jak ci Borman powie: „Podła Łódź”, to mu powiedz, że jest cztery razy podłą — jemu trzeba przytakiwać, bo to gruba fisz. A coś ty o nim powiedział do Knolla? Że jest głupi cham. Człowieku, on nie jest głupi, bo on ze swojej mózgownicy wyciągnął miliony, on te miliony ma, a my je także chcemy mieć. Będziemy mówić o nich wtedy, jak będziemy mieli pieniądze, a teraz trzeba siedzieć cicho, oni są nam potrzebni; no, niech Karol powie, czy ja nie mam racyi — mnie idzie przecież o przyszłość nas trzech. — Moryc ma zupełną prawie słuszność — powiedział twardo Borowiecki, podnosząc zimne, szare oczy na wzburzonego Maksa. — Ja wiem, że wy macie racyę, łódzką racyę, ale nie zapominajcie, że jestem uczciwy człowiek. — Frazes! stary, wytarty frazes! — Moryc, ty jesteś podły żydziak! — wykrzyknął gwałtownie Baum. — A ty jesteś głupi, sentymentalny niemiec. — Kłócicie się o wyrazy — ozwał się chłodno Borowiecki i zaczął wdziewać palto. — Żałuję, że nie mogę zostać z wami, ale puszczam w ruch nową drukarnię. — Nasza wczorajsza rozmowa na czem stanęła? — zapytał spokojnie już Baum. — Zakładamy fabrykę. — Tak, ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic — zaśmiał się głośno. — To razem właśnie mamy tyle, w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę. Cóż stracimy? Zarobić zawsze można — dorzucił po chwili. — Zresztą, albo robimy interes, albo interesu nie robimy. Powiedzcie raz jeszcze. — Robimy, robimy! — powtórzyli obaj. — Co to, Goldberg się spalił? — zapytał Baum. — Tak, zrobił sobie bilans. Mądry chłop, zrobi miliony. — Albo skończy w kryminale. — Głupie słowo! — żachnął się niecierpliwie Moryc. — Ty sobie takie rzeczy gadaj w Berlinie, w Paryżu, w Warszawie, ale w Łodzi nie gadaj. To nieprzyjemne słowa, nam oszczędź ich. Maks się nie odezwał. Świstawki znowu zaczęły podnosić swoje przenikliwe, denerwujące głosy i śpiewały coraz potężniej hejnał poranny. — No, muszę już iść. Do widzenia, spólnicy, nie kłóćcie się, idźcie spać i śnijcie o tych milionach, jakie zrobimy. — Zrobimy! — Zrobimy! — powiedzieli razem. Uścisnęli sobie mocno, po przyjacielsku dłonie. — Zapisać trzeba dzisiejszą datę; będzie ona dla nas bardzo pamiętną. — Dodaj tam, Maksie, taki nawias, kto z nas najpierw zechce okpić drugich. — Ty, Borowiecki, jesteś szlachcic, masz na biletach wizytowych herb, kładłeś nawet na prokurze swoje von, a jesteś największym z nas wszystkich Lodzermenschem — szepnął Moryc. — A ty nim nie jesteś? — Ja przedewszystkiem mówić o tem nie potrzebuję, bo ja potrzebuję zrobić pieniądze. Wy i niemcy — to dobre narody, ale do gadania. Borowiecki podniósł kołnierz, pozapinał się starannie i wyszedł. Deszcz mrzył bezustannie i zacinał skośnie, aż do pół okien małych domków, co w tym końcu Piotrkowskiej ulicy stały gęsto przy sobie, gdzieniegdzie tylko jakby rozepchnięte olbrzymem fabrycznym lub wspaniałym pałacem fabrykanta. Szeregi nizkich lip na trotuarze gięły się automatycznie pod uderzeniem wiatru, który hulał po błotnistej, prawie czarnej ulicy, bo rzadkie latarnie rozsiewały tylko koła niewielkie żółtego światła, w którem błyszczało czarne, lepkie błoto na ulicy i migały setki ludzi, w ciszy wielkiej a z pośpiechem szalonym biegnących na głos tych świstawek, co teraz coraz rzadziej odzywały się dokoła. — Zrobimy? — powtórzył Borowiecki, przystając i topiąc spojrzenie w tym chaosie kominów, majaczących w ciemności; w tej masie czarnej, nieruchomej, dzikiej jakimś kamiennym spokojem, fabryk, co stały wszędzie i ze wszystkich stron zdały się wyrastać przed nim czerwonymi, potężnymi murami. — Morgen! — rzucił ktoś stojącemu, biegnąc dalej. — Morgen... — szepnął i poszedł wolniej. Gryzły go wątpliwości, tysiące myśli, cyfr, przypuszczeń i kombinacyi przewijało mu się pod czaszką, zapominał prawie, gdzie jest i dokąd idzie. Tysiące robotników, niby ciche, czarne roje, wypełzło nagle z bocznych uliczek, które wyglądały jak kanały pełne błota, z tych domów, co stały na krańcach miasta niby wielkie śmietniska — napełniło Piotrkowską szmerem kroków, brzękiem blaszanek, błyszczących w świetle latarń, stukiem suchym drewnianych podeszew trepów i gwarem jakimś sennym, oraz chlupotem błota pod nogami. Zalewali całą ulicę, szli ze wszystkich stron, zapełniali trotuary, człapali się środkiem ulicy, pełnej czarnych kałuż wody i błota. Jedni ustawiali się bezładnemi kupami przed bramami fabryk, drudzy, uszeregowani w długiego węża, znikali w bramach, jakby połykani zwolna przez buchające światłem wnętrza. W ciemnych głębiach zaczęły buchać światła. Czarne, milczące czworoboki fabryk błyskały nagle setkami płomiennych okien i niby ognistemi ślepiami świeciły. Elektryczne słońca nagle zawisały w cieniach i skrzyły się w próżni. Białe dymy zaczęły bić z kominów i rozwłóczyć się pomiędzy tym potężnym kamiennym lasem, co tysiącami kolumn zdawał się podpierać i jakby chwiał się w drganiach światła elektrycznego. Ulice opustoszały, gaszono latarnie, ostatnie świstawki przebrzmiały, cisza pełna chlupotu deszczu, coraz cichszych poświstywań wiatru, rozwłóczyła się po ulicy. Otwierano szynki i piekarnie, a gdzieniegdzie, w jakiemś okienku na poddaszu, lub w suterynach, do których sączyło się uliczne błoto, błyskały światła. Tylko w setkach fabryk wrzało życie wysilone, gorączkowe; głuchy łoskot maszyn drżał w powietrzu mglistem i obijał się o uszy Borowieckiego, który wciąż spacerował po ulicy i patrzył w okna fabryk, za któremi rysowały się czarne sylwetki robotników lub olbrzymie kontury maszyn. Nie chciało mu się iść do roboty. Było mu dobrze tak chodzić i myśleć o tej przyszłej fabryce, urządzać ją, puszczać w ruch, pilnować. Tak się zatapiał w tem rozmarzeniu, że chwilami najwyraźniej słyszał około siebie i czuł tę przyszłą fabrykę. Widział stosy materyałów, widział kantor, kupujących, szalony ruch jaki panował. Czuł jakąś wielką falę bogactw płynącą mu pod stopy. Uśmiechał się bezwiednie, oczy mu wilgotnymi blaskami świeciły, na bladą, piękną twarz występowały rumieńce głębokiej radości. Pogładził nerwowo brodę mokrą od deszczu i oprzytomniał. — Co za głupstwo — szepnął niechętnie i obejrzał się dookoła, jakby z obawy, czy kto nie widział tej chwilowej słabości. Nie było nikogo, ale już szarzało, ze słabego, przemglonego świtu zaczynały powoli wychylać się kontury drzew, fabryk i domów. Piotrkowską zaczynały ciągnąć od rogatek sznury chłopskich wozów, od miasta turkotały po wybojach olbrzymie wozy towarowe ładowane węglem i platformy naładowane przędzą, bawełną w belach, surowym towarem lub beczkami, a pomiędzy nimi przemykały pospiesznie małe bryczki lub powoziki fabrykantów spieszących do zajęć, lub tłukła się z hałasem dorożka wioząca zapóźnionego oficyalistę. Borowiecki przy końcu Piotrkowskiej skręcił na lewo, w małą, niebrukowaną uliczkę, oświetloną kilkoma latarniami na sznurach i olbrzymią fabryką, która już szła. Długi czteropiętrowy budynek świecił wszystkiemi oknami. Przebrał się szybko w zafarbowaną, brudną bluzę i pobiegł do swojego oddziału. {"type":"film","id":1073,"links":[{"id":"filmWhereToWatchTv","href":"/film/Ziemia+obiecana-1974-1073/tv","text":"W TV"}]} powrót do forum filmu Ziemia obiecana 2016-01-09 14:40:33 ocenił(a) ten film na: 10 Tak, ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic, to razem właśnie mamy tyle, w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę. To że był wyzysk to tylko kwestia tego, że ten kapitalizm dopiero ruszał, byłoby pięknie gdyby teraz była taka obowiązuje:Ja nie mam nic ty nie masz nic, on nie ma nic... i tyle samo będziemy mieć do usranej śmierci :)Pozdrawiam WielkieES "To że był wyzysk to tylko kwestia tego, że ten kapitalizm dopiero ruszał, byłoby pięknie gdyby teraz była taka wolność."Wolność działalności gospodarczej? Wolność od praw pracowniczych?Z jakiegoś powodu założyłeś chyba, że byłbyś fabrykantem, a nie pracującym 14 godzin za głodową pensję w koszmarnych warunkach. Dla przypomnienia 8-mio godzinny dzień pracy (i 46 godzinny tydzień) to od 1918 r. Ubezpieczenia wypadkowe od 1920 r. Płatne urlopy od 1922 r. Emerytury dla robotników od 1933 r. (umysłowi mieli wcześniej). Akcja "Ziemi obiecanej" toczy się ok. 1885 r. więc mało kto z jej bohaterów dożył tych zdobyczy socjalnych. bazant57 Reprezentujemy całkiem inną filozofię. Ty jesteś zwolennikiem państwa opiekuńczego. Ja twierdzę, że tylko podaż pracy może spowodować polepszenie sytuacji ogółu a nie jakieś regulacje ustawowe. To właśnie m. in. wspomniane przez Ciebie "zdobycze socjalne" zahamowały potężny rozwój. Żaden polityk, urzędnik, socjalista nie stworzy ustawą, rozporządzeniem ani nawet ukazem, ani jednego efektywnego miejsca pracy, stworzy je tylko ten Bucholc czy też Borowiecki z egoistycznej chęci bogacenia założyłem, że będę bogatym fabrykantem ale może byłbym wnukiem uwłaszczonego chłopa, którego syn został już jakimś majstrem, a ten z kolei zarabiając już całkiem przyzwoicie mógłby zapewnić swojemu synowi dobry start. WielkieES Wyciągasz pochopne wnioski co do mnie, pół życia wykonuję wolny zawód i mało mam powodów do chwalenia opiekuńczego państwa. To realia ekonomiczne po części dały zdobycze socjalne, począwszy od rozkręcania popytu wewnętrznego jako skutku wzrostu płac. Ponadto etap rozwoju kapitalizmu przedstawiony w "Ziemi obiecanej" wiązał się z akumulacją pierwotną i taka sytuacja jest możliwa np w Bangladeszu, a w Chinach już prawie minęła. W większości krajów nie ma nieprzebranych zasobów siły roboczej, zwłaszcza wykwalifikowanej i w interesie pracodawcy jest utrzymanie dobrych pracowników, również "socjalem". Miejsc pracy tworzonych współcześnie przez "urzędników etc." (rozumianych jako państwo) jest mnóstwo. Począwszy od strefy usług niematerialnych - większość szkolnictwa i spora część służby zdrowia (nawet w kolebce kapitalizmu Wielkiej Brytanii), poprzez dziedziny wymagające ogromnych inwestycji - energetyka czy transport (jakoś nie słuchać o lotnisku lub porcie wybudowanym przez "Bucholza"), a skończywszy na bezpieczeństwie czy obronności ("prywatna armia" raczej nie ma rakiet balistycznych czy lotniskowców). {"type":"film","id":1073,"links":[{"id":"filmWhereToWatchTv","href":"/film/Ziemia+obiecana-1974-1073/tv","text":"W TV"}]} powrót do forum filmu Ziemia obiecana 2009-05-28 16:48:59 Jakie są wasze ulubione teksty z tego filmu ??? dla mnie kultowe jest 'ja nie mam nic, ty nie masz nic, więc razem mamy akurat tyle...'. żadna nowość :) LeLe ocenił(a) ten film na: 10 Innuendo "zapłaciłem, to się bawię" - stary Muller ( śmiałam się przy tym chyba głośniej niż on ;) LeLe Miałem tak samo ;D Innuendo To już teraz klasyka:) grafma ocenił(a) ten film na: 10 1. Co pan gadasz? Pan masz małe rybki w głowie!2. Robota nie gęś, ona się nie wytopi. 3. A jak każdy zapłaci, to będzie śmiały...4. Pan jesteś do niej podobny. Ona była śliczna, obszerna, duża kobieta. Pan masz pieniądze przy sobie? grafma Ja też to zapamiętała, ale chyba od końca , tzn. nr 4 na pierwszym. I z wcześniejszym tekstem : "A pańska matka, była moją kuzynką, pan wiesz? (Grunspan) Sprzedawała resztki na Piotrkowskiej (Welt) Pan jesteś do niej podobny ... itd. (Grunspan) grafma ocenił(a) ten film na: 10 I jeszcze:A w kirche co ja mam?... Cztery gołe ściany i tak pusto, jakby cały interes miał się trochę zlikwidować :) "Masz Mendel rubla. To jest prawdziwy rubel! A ty Abram dostaniesz tylko 75 kopiejek. Bo tobie się dzisiaj nie chciało. Tyś symulował śpiewanie. Ty chciałeś oszukać MNIE, co? I pana Boga?" Już za tą początkową scenę modlitwy Polaka, Niemca i Żyda powinien być Oscar. Ale ci co decydowali byli za głupi do tego filmu. undula ocenił(a) ten film na: 9 roxana33 Tak, modlitwa w otwartych oknach do Łodzi-potwora (i genialna muzyka w tle) robi ogromne wrażenie. Nie mam pojęcia, czemu Wajda w wersji z 2000r ją najbardziej rozbawiła scena, w której Muller pokazuje Borowieckiemu pałac - czyste mistrzostwo ;) użytkownik usunięty ocenił(a) ten film na: 9 undula "Nie mam pojęcia, czemu Wajda w wersji z 2000r ją wyciął."Jak to wyciął? Przecież właśnie od tych modlitw zaczął. undula ocenił(a) ten film na: 9 ok, faktycznie. Nie wiem dlaczego, ale byłam przekonana, że w tej wersji zaczyna się od odmierzania terenu pod fabrykę. roxana33 Amerykanie nie byli za głupi na ten film. Przecież "Ziemia obiecana" była nominowana do oskara za najlepszy film nieanglojęzyczny. A choć film to cudowny, wygrać było ciężko, bo konkurencją był przecież "Dersu Uzała". A jak powszechnie wiadomo, "Dersu Uzała" to arcydzieło. Jeden z nich musiał przegrać. I padło na "Ziemię obiecaną". kendo777 Zresztą za takie a nie inne przedstawienie żydów, ciężko jest dostać oskara w Żydowoodzie:D piopio ocenił(a) ten film na: 10 kendo777 no jest w tym coś ;)) kendo777 Osobiście, pomimo mojego uwielbienia dla Kurosawy, uważam, że Ziemia Obiecana jest filmem lepszym niż Dersu Uzala. malonemuert Słusznie prawisz. Hej! piopio ocenił(a) ten film na: 10 nie nazwałbym tego tekstem ale scena kiedy Horn się zwalnia;) od Bucholca jest dla mnie jedna z najlepszych o ile nie najlepszą sceną w polskiej kinematografi a nawet... światowej a co tam ;)) a z śmiesznych/żałosnych to: ...wczoraj zmarł Victor Hugo - dużo zostawił? - 6 mln franków - ładny grosz - ...a w czym robił?... no i śmiech Mullera z upadku tancerki w trakcie "Jeziora łabędzi" - zapłaciłem to się bawie - to dowody na to że prostactwo u władzy w każdej epoce miał taki sam wymiar pozdrawiam wszystkich którzy jak ja uważają ze to najwiekszy polski film piopio Ja uważam, że to najlepszy polski film. A najbardziej pamiętny tekst? Ano ten wypowiedziany przez starego biednego Żyda, na pogrzebie Bucholtza: - No tak Bucholtz nie żyje! Pan wie - miał fabrykę, miał miliony. Był całym hrabią... I nie żyje. A ja nie mam nic, i w dodatku ma na jutro dwa protestowane weksle... Ale ja żyję! Pan Bóg jest dobry! Pan Bóg jest bardzo dobry. General_Minimus Może nie najlepszy, ale też dobry( jak powiedział Molibden).Bum-bum (na gazie) : Panie Welt! Panie Maurycy, czy Pan wyznajesz zwei koniak system? piopio Fakt. Klasyk nad klasykami. :) daer ocenił(a) ten film na: 8 - Dla mądrych ludzi zawsze są dobre czasy - a kiedy będą dobre czasy dla ludzi uczciwych? - Panie, oni mają swoje niebo, po co im dobre czasy?coś w tym stylu:) Horn - nie wiem czy pan jest niecierpliwy czy nie , to mnie nie interesujeBucholc - nie przerywaj pan ! (buch pięścią w stół ) Bucholc mówi !H - nie widzę przyczyny dlaczego nie ma być cicho...Bucholc ,kiedy Horn mówi pauzaB- u mnie pan już miejsca nie ma ! H bierze płaszcz podchodzi H- ja sobie robię grubą nieprzyzwoitość z pana i z pańskiego miejsca B- po za tym karze wyrzucić cię !H- spróbuj chamie B - guten srauze raus !!!H - daj spokój August nie próbuj bo tobie razem z twoim panem nadłamię żeber B - raus ! von mir hier !H -milczeć ..tyyyyy złodzie-ju ! Ty chamska mordo ! nie !...proszę mi nie przerywać ! Mnie nie interesuje czy pan jest cierpliwy czy nie ! Ja nie potrzebuje wiedzieć czy pan jest cierpliwy czy n.....Proszę mi nie przerywać !!! Ty szwabska mordo ...Ja mówię ! Horn mówi i pan będzie mnie słuchał dopóki będę tu stał i dopóki będę mówił !!! Pan niech siedzi cicho !Ja mówię !....Proszę nie...Uprzedzam pana ja nie potrzebuje wiedzieć czy pan jest cierpliwy czy nie , mi jest gancegal !Proszę mi nie przerywać ! Nie widzę przyczyny dla której miałbym być cicho kiedy pan mówi ! Nie interesuje mnie czy pan jest cierpliwy czy nie ! Żegnam pana pcsik ocenił(a) ten film na: 10 marcalina Moryc Welt: "Łódź to piękne miasto - ale co ja z tego mogę mieć...??" pcsik "Tak, ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic - To razem właśnie mamy tyle, w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę...." pcsik Ta... I to specyficzne spojrzenie na otaczające ul. Piotrkowską kamienice. Moryc Welt jest znakomity. A kto w tym filmie nie jest? marcalina Tak, ta scena jest nieprawdopodobna. Fronczewski na wyżynach sztuki aktorskiej. Mój absolutny numer jeden. Padłam, kiedy to pierwszy raz przeczytałam:"-Co słychać, panie Stein?-Wiktor Hugo wczoraj umarł.(...)-W czym robił?-W Hoho, w literaturze?-Tak, bo to był wielki poeta, wielki pisarz...-Niemiec? prawda! Ja zapomniałem! Przecież to jego ta, powieść, z ogniem i mieczem. Mnie Mery czytała ładniejsze kawałki z niego.""-Robota nie gęś, ona się nie wytopi. A mnie denerwuje to ciągłe szczękanie szklanek w kantorze, i to ciągłe syczenie gazu!-...Pani prezesie, przychodzimy tak wcześnie, jesteśmy bez gotują herbatę na gazie. A kto płaci za gaz? Ja! A gdzie tu jest sens? Od dzisiaj panowie będą płacili. (...) I ja to robię dla panów dobra - oni się teraz wstydzą pić herbatę. Bo ich gryzie sumnienie, że to na moim gazie. A jak każdy zapłaci, to będzie śmiały! Będzie mógł patrzeć do mnie prosto w oczy! I to jest bardzo moralne, panie Stein. Bardzo!""A cóż to za firma, protestantyzm? No? Co? Papież, to jest firma!""Gałganów diabli wezmą, ale Łódź, Łódź zawsze zostanie." Ja wiem, że jestem w tym raczej osamotniona, ale bardzo mnie wzruszyła wizyta Zuckera u Borowieckiego i jego pożegnanie z Lucy. Bo w końcu on "jest taki sam człowiek jak pan, ja tak samo czuję i tak samo mam swój kawałek honoru (...). Ja jestem Żyd. Prosty Żyd. Ja przecież pana nie zastrzelę, nie wyzwę pana na pojedynek, co ja panu mogę zrobić? Nic nie mogę panu zrobić! ...Pan wie, ona będzie miała... za parę miesięcy dziecko... pan wie, co to jest dziecko? Ja czternaście lat na to czekam, czternaście lat! (...) Pan mi musi powiedzieć prawdę!""-Mnie jest wszystko nam nie jest wszystko jedno, nam, fabryce, w której pan jesteś jednym z miliona kółek. Nie przyjęliśmy tu pana po to, żeby pan się popisywał swoją filantropią, tylko żebyś pan robił!-Nie jestem maszyną, jestem człowiekiem.""-Karol, ile może być dzisiaj milionów w teatrze? (...)-Rzeczywiście, pachnie tu cebulą i czosnkiem.""Wy wszyscy śmiejecie się z przeszłości! Tradycję nazywacie trupem, szlachectwo przesądem, a cnotę zabobonem!""Pan Stern, nasz sąsiad, nie lubi kwiatów. Powiedział, że jakby w tych doniczkach posadzić ka,kartofle, to by byl większy pożytek. ...Aaale on jest głupi, prawda?"I oczywiście wymienione już we wcześniejszych postach "dla mądrych ludzi są zawsze dobre czasy", "zapłaciłem, to się bawię", ",masz Mendel rubla", "ale ja żyję! Pan Bóg jest dobry!"... Tymi tekstami to można by obdarować kilka książek/filmów, tyle tego wyrazami szacunkuKazik Kazik_chan Wszystkie teskty Grunspana. Genialna rola !!! Kazik_chan No na mnie też ogromne wrażenie zrobiła wizyta Zuckera u Borowieckiego. Zucker będąc zamożnym człowiekiem potrafił tak odrzeć się z godności przed Borowieckiem, który perfidnie go okłamał. Rewelacyjnie jest zagrany przez Olbrychskiego moment, kiedy po złożeniu przysięgi Borowiecki jakby na moment się zawahał i odczuł, że popełnił swego rodzaju świętokradztwo. mirror_mirror Jedna z najmocniejszych scen. Hej! baca350 Dla tych co potrafią oglądać kino! Hej! baca350 Musze pooglądac jeszcze raz. Hej! baca350 I gówno, nie pooglądałem. Ale w tym roku pooglądam. Hej! baca350 FAjnie tak co rok dopisać coś. Dalej nie pooglądałem. Hej! baca350 I dalej nie pooglądałem. Oraz zablokowali mnie za nic na INNE. Chamstwo! Hej! baca350 Uważam, że ten coroczny cykl jest bardzo śmieszny. Filmozjad_pospolity Do zobaczenia za rok. Jak ten czas leci. Hej! baca350 ehes ocenił(a) ten film na: 10 baca350 2020! W tym roku sie uda! Trzymam kciuki. ehes Oglądam regularnie co pół roku albo pełnometrażowy albo serial 4-ro nie sie nie nudzi za to daje dystans do popeliny tak powszechnej wokół. erg_fw ocenił(a) ten film na: 10 „Któż na przykład w kuchni trzyma rondle bez glancu.”„To pan to sam tak urządzał panie Muller?Her von Borowiecki… ja sam płaciłem!”„Ja wszystko kupuje , bo my możemy sobie na to pozwolić” Ten film ma mnóstwo świetnych tekstów. Z początku miałem coś zacytować, ale... W tym filmie jest ogromna ilość "kultowych" tekstów, więc po co? A perełka? Moryc wjeżdża do Łodzi, rozgląda się i mówi: "Łódź piękne miasto... A co ja z tego będę miał?"Dałem 10/10 ale powinno być 20/10... rejmons No i jeszcze: Borowiecki do Maksa: "Twój ojciec coś traci?". Maks ze śmiechem: "Mój ojciec nie ma nic do stracenia oprócz honoru. A tym towarem się w Łodzi nie handluje" w tym filmie jest tyle wspaniałych tekstów ze nie sposób wszystkie wyliczyć... więc tylko kilka"zapłaciłem, to się bawię""...i tak pusto, jakby się interes miał za chwilę zlikwidować""milczeć ty złodzieju, ty chamska mordo..." - cały ten dialog"Ile zostawił? - 6 mln franków - Ładny grosz ... - w czym robił? - W literaturze...""-...ty jesteś dobry chłopak, tylko na milę cię czuć szachrajem.."no i nie wspomniany chyba w tej dyskusji tekst (i genialne szybkie wytrzeźwienie)"jestem fertig" Mój to: "Horn mówi!" AutorAutor Genialna scena. Ciekawe ile razy nagrywali? Hej! Pan zwariował. Pan masz małe rybki w głowie. Tekst kobiety z początku filmu na temat Łodzi, która chciała odszkodowanie za męża, któremu głowę odcięło w fabryce. Idealnie oddaje moją sytuację. :D lenka96 No cóż, przykre. Filmy biora się z życia. H. Ja nie mam nic, ty nie masz nic, ale razem…Karolina LiberkaMwP 3 marzec 2014/ z tematu numeru: Zaangażowanie klienta w markęRozmawiamy z Pawłem Koconem – współzałożycielem marki Fun in Design i jej sklepów w internecie i realu, w których można samemu zaprojektować dla siebie buty – o tym, jaki fun może dać zmiana pracy i stylu życia, o początkach własnego biznesu, a także wielu doświadczeniach i trudzie, który trzeba włożyć w prowadzenie takiej Liberka:Jak leci we własnym biznesie? Wpisał się Pan w popularny ostatnio trend, by rezygnować z pracy w korporacji i pożegnał się z Kocon: Szczerze mówiąc nigdy nie myślałem o tak szybkim przejściu na swoje. Założenie własnej firmy to był tak naprawdę zbieg okoliczności. Motorem zmiany stali się znajomi z czasów studiów. Kiedy spotkaliśmy się 3 lata temu, okazało się w rozmowie, że praca w zatrudniających nas korporacjach, choć absorbująca, nie pochłania całkowicie i wciąż mamy jakieś nadwyżki czasu. Co więcej, okazało się, że wspólnie mamy też nadwyżki pomysłów – całkiem kreatywnych. Każdy z naszej trójki miał dość interesujące doświadczenia zawodowe i swoje spostrzeżenia, bo przecież na rynku pracy byliśmy już od około 10 lat. Od słowa do słowa i postanowiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce – zmienić Wola, pomysły i już decyzja? To wystarczy, żeby wystartować? Nie, aż tak proste to nie było… Natomiast niewątpliwie ważne było to, że każdy z nas miał jakieś pieniądze, które mógł przeznaczyć na zmianę. Oszczędności, które chciał sensownie wykorzystać. Każdy z nas niezależnie zastanawiał się, jakby tu pomnożyć skromny kapitał… Ja początkowo chciałem połączyć swoje zainteresowania związane z integracją i angażowaniem ludzi ze znajomością Warszawy. Myślałem o ukończeniu kursu przewodnika po Warszawie i spełnianiu się w organizacji gier terenowych i integracyjnych dla pracowników firm. Moi znajomi mieli własne, całkiem inne pomysły, ale i tak doszliśmy do wniosku, że najlepiej połączyć siły. Na kolejnym spotkaniu każdy wyłożył swoje pomysły do wspólnej puli. Wśród nich znalazł się przykład australijskiego serwisu Shoes of prey – pierwszej strony w internecie, na której można było zaprojektować buty. Przed trzema laty to był totalny start up – moda wtedy nie była nastawiona na taką personalizację produktów, jak w tej I zgodnie zdecydowaliście zabrać się do czegoś takiego? Jakimi przesłankami się kierowaliście? Byliśmy po prostu zachwyceni tym pomysłem. Stwierdziliśmy najpierw, że to trudne i skomplikowane – nie mamy przecież ani zakładu produkcyjnego, ani strony WWW, ani nikt z nas nie jest informatykiem, programistą… A skoro to jest tak trudne i skomplikowane to – jak w „Ziemi Obiecanej” – ja nie mam nic, ty nie masz nic, to razem mamy w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę. I tak się zaczęło! Kombinowaliśmy. Szukaliśmy równocześnie zakładów produkcyjnych, podwykonawców, programistów. No i we wrześniu ubiegłego roku ruszyła strona beta – jeszcze bez aplikacji do projektowania butów. Wtedy buty zamawiało się z katalogu przedstawionych modeli. Nasz pomysł został oczywiście poddany pod ocenę znajomych, rodziny, przyjaciół. Czy w ogóle ma sens? Czy może chwycić? Czy ceny są akceptowalne? Byli „za” i to przesądziło, że rzuciliście się na głęboką wodę i zamknęliście ostatecznie rozdział korporacyjnych karier? Powoli, spokojnie… Nie mogliśmy sobie pozwolić na taką brawurę. Każdy z nas żyje z kredytem hipotecznym i nie mogliśmy ryzykować bez zabezpieczenia i lądowiska. Toteż przez pierwszy rok budowaliśmy Fun in Design po godzinach pracy i w weekendy. W momencie, kiedy wystartowała strona z aplikacją do projektowania butów, pojawiliśmy się w „Dzień dobry TVN”. No i to była prawdziwa klęska… urodzaju! Liczba zamówień przeszła nasze najśmielsze oczekiwania. Pracowaliśmy jeszcze na etatach, więc słowa „klęska” nie użyłem bez powodu. Nie mogliśmy zapewnić obsługi klienta non stop. Kiedy oni dobijali się poprzez fan page na FB, pisali e-maile… my byliśmy w pracy, na etacie ze stałą pensją. Zorientowaliśmy się wtedy, że w taki sposób na dużą skalę naszego biznesu nie rozkręcimy. No i wahaliśmy się, co z tym fantem zrobić. I tak z tym wahaniem jechaliśmy, jechaliśmy, cały czas szukając jakiegoś wyjścia z Aż wreszcie… Kolejnym naszym krokiem było zgłoszenie się na Startup Fest – byliśmy wtedy na etapie szukania inwestora. Potrzebowaliśmy kogoś, kto zainwestuje w nasz projekt i pieniądze, i know-how. Bo pomysł to jedno, ale też trzeba mieć gotówkę na dalszy jego rozwój. Wiedzieliśmy, kto na SF będzie, jakie środowisko. Szczerze mówiąc poszliśmy tam posypać głowę popiołem, z myślą – przepraszam za wulgaryzm – niech nam zj…. ten pomysł, niech nas przeczołgają. Chcemy zobaczyć, gdzie mamy dziury i co robimy źle, co możemy poprawić. Warto korzystać z takich akcji, to jest przecież darmowy coaching – uczenie się od lepszych i mądrzejszych. Nie byliśmy faworytem i byliśmy jedynym start upem, który miał realny produkt w ofercie. Poszliśmy tam, by dostać po tyłku, a okazało się, że wygraliśmy! Nagrodą była gotówka – 50 tys. zł oraz rozgłos. I w tym momencie właśnie trzeba było sobie zadać te pytania: Czy rzucamy etatową pracę teraz, kiedy mamy już coś na początek, a o naszej marce zrobiło się głośno? Czy może odpuszczamy i zostajemy na etatach. Pamiętam, jak raz wziąłem dzień urlopu i poszedłem do radia opowiadać o Fun in Design. Czułem się z tym źle, bo przecież byłem pracownikiem korporacji, a tu w radiu opowiadam o swojej prywatnej marce. Pomyślałem, że to najwyższy czas , by ostatecznie podjąć decyzję o pójściu całkiem na Dalej poszło gładko? Mieliśmy pół roku na zbudowanie nowej strony WWW, nowej, lepszej wersji aplikacji do projektowania butów – na to postanowiliśmy przeznaczyć całą wygraną. Mieliśmy więc już finansowe lotnisko, co prawda z krótkim pasem do lądowania, ale było! Po kilku miesiącach udało nam się sfinalizować rozmowy z inwestorem. Pozyskaliśmy fundusze na działania marketingowe i jeszcze lepszą aplikację, która teraz, w marcu, ujrzy światło dzienne. Udało nam się także otworzyć sklep stacjonarny – bez wsparcia inwestora to byłoby niemożliwe. W ciągu trzech lat od kanapowego pomysłu na kartce papieru, dzisiaj jesteśmy rozpoznawalną marką , posiadającą e-sklep, sklep stacjonarny, działający model biznesowy z perspektywą kolejnych sklepów w Polsce i wyjściem za granicę. To nie jest hurraoptymizm, raczej kolejny krok na przemyślanej drodze do budowania swojej Skąd wiara, że klienci będą chcieli aż tak się zaangażować w budowanie marki? Testem był występ w „Dzień dobry TVN”, po którym zrozumieliśmy, jak duży jest potencjał, nośność tego pomysłu. Polki, które zobaczyły nasz produkt w telewizji – od razu pokochały projektowanie. Nasi fani są bardzo mocno zaangażowani w współtworzenie oferty marki. Na przykład, myśląc o modelach na wiosnę, zrobiliśmy 4 prototypy i wykorzystujemy do ich oceny naszych fanów na FB oraz osoby, które otrzymują od nas newsletter. Dwa najlepsze zostaną wprowadzone, reszta odpadnie. To klient tworzy nasz produkt i chcemy, aby finalnie miał wpływ na to, co znajduje się w ofercie. Tego typu akcje bardzo nam się sprawdzają. Na pewno będziemy je powtarzać. Bo to buduje naszą markę z jasnym komunikatem: „My nie jesteśmy projektantami, designerami. To wy, nasi klienci, jesteście od podejmowania decyzji, co będzie modne”. Chcemy być całkowicie spójni z naszą filozofią tworzenia marki przez klienta, dlatego raz na pół roku sprawdzamy, które modele są najbardziej klikalne i te, które mają najsłabsze wyniki, są usuwane z aplikacji – nie ma sensu ich trzymać. Zależy nam, żeby tożsamość naszej firmy kojarzona była z wolnością. Na naszych butach nie ma logotypów. Nad tym, aby buty były charakterystyczne, pracujemy w inny sposób. Chcemy, aby grały kolorem – i to jest nasz znak A ten sklep stacjonarny – po co on wam? Wasza grupa docelowa jest w internecie. Model e-sklepu dobrze się sprawdził, więc skąd potrzeba bycia w realu? Początkowo nikt z nas nie zakładał, że kiedykolwiek będzie nas stać na sklep stacjonarny. Internet – to miał być główny napęd! Ale taki sklep ma sens w naszym biznesie. Było dużo zapytań, gdzie można buty zobaczyć, przymierzyć, dotknąć. Kanał offline’owy nadal będzie bardzo ważny. Proszę zajrzeć na targi Mustache (niezależnych młodych projektantów), zawsze są tam tłumy, wszystkie pokolenia. Ludzie traktują je jak event, wydarzenie, na którym trzeba się odhaczyć. Bardzo ważny jest tutaj element społeczny, socialny. Chodzimy tam, gdzie jest towarzystwo, do którego należymy, albo chcemy należeć. Dlatego sklepy stacjonarne nadal będą istnieć. To nie przeszkadza wierzyć mi w internet, w miłość Polek do projektowania. Zresztą nasz sklep nie jest zwyczajny – to raczej połączenie showroomu sami do końca nawet nie wiemy z czym. Na 10 sprzedanych par w sklepie stacjonarnym, 8 zostaje tutaj zaprojektowanych. Panie przychodzą i kiedy zobaczą, jakie są możliwości, chcą projektować swoje indywidualne buty. Mówią np: „Chcę takie, jak te po prawej, ale z innym wykończeniem, z inną nitką, z innymi dodatkami”. Te klientki, które były już na stronie, proszą najczęściej o poradę, wsparcie w doborze fasonów i kolorów. Potrzebują potwierdzenia, że ich pierwotny, samodzielny wybór był bardzo dobry i buty będą piękne. Właśnie o to nam chodziło i to działa! W jaki sposób budujecie relacje z klientami? Wiadomo, że każdy zadowolony klient przyprowadzi kolejnego, co wywołuje efekt kuli śniegowej. Bardzo nam się sprawdza marketing szeptany. Zdarza się, że jedna osoba zamówi sobie u nas buty, a cały dział w jej pracy czeka na to, co przyjdzie. Kiedy okazuje się, że buty są fajne, wygodne, to później całe biuro zamawia. Mamy system rekomendacji, który jest dwuskładnikowy: przy zakupie 4. pary klient dostaje 5 proc. zniżki. Za każdą kolejną parę znów punkcik i tym sposobem może dobić do 20 proc. zniżki. Dożywotnio! Bardzo ważne są rekomendacje! Jeżeli nowy klient podczas składania zamówienia wpisze numer telefonu osoby polecającej – ta za każde polecenie otrzymuje 5 proc. zniżki. W ten sposób „ambasador” może dobić nawet do 100 proc. jednorazowej Dlaczego numer telefonu, a nie e-mail, który na ogół jest przydatniejszy? Bo numer telefonu osoby, która ci nas poleciła, zwykle jest zapisany w twoim telefonie. Z e-mailem zawsze jest problem – podać prywatny czy służbowy? A telefon zazwyczaj ludzie mają jeden i w tego typu momentach podają swój prywatny. Ten system bardzo nam się Jak się reklamujecie? Z jakich narzędzi marketingowych korzystacie najczęściej? Na początku nie mieliśmy budżetu na reklamę i korzystaliśmy głównie z fan page’a na Facebooku, marketingu szeptanego, a nieco później zaczęliśmy wykorzystywać e-mail marketing i wysyłać newsletter do klientów z naszej bazy, bo nie było to zbyt drogie. W momencie, gdy otrzymaliśmy budżet, zaczęliśmy się bawić w SEM i SEO. Okazało się jednak, że gdy produktu nie opiera się tylko i wyłącznie na atrakcyjnej cenie (czytaj, nie jesteś portalem wyprzedażowym), najważniejsza jest świadomość marki. Gdy nie ma kampanii wprowadzącej markę na rynek, bardzo trudno promować ją w internecie. Gdy nie ma świadomości marki i rozpoznawalnego logotypu, zrobienie kampanii banerowej mija się z celem. Klikalność tego typu działań jest bardzo niska, bo nikt marki nie kojarzy. Postawiliśmy na budowanie marki działaniami PR-owym i wspomaganie tego działaniami marketingowymi. Od jakiegoś czasu pracujemy na kampaniach adWord i display. Stawiamy także na remarketing, czyli komunikat do osób, które weszły na naszą stronę, ale nic nie kupiły. Wtedy na innych portalach, które odwiedzają, pojawiają im się nasze banery. W przypadku gdy zamówienie jest w koszyku, ale nie zostało złożone, wysyłamy e-maila z linkiem projektu i zachętą do ukończenia zamówienia. Taki model dobrze działa. Krótko mówiąc, stawiamy na budowanie zasięgu PR-em, a dopiero osoby skomunikowane z marką spotykają się z naszymi działaniami A blogi modowe? W przypadku każdego małego biznesu najważniejsze jest, czy klient jest w stanie już dzisiaj, teraz, zaraz zostawić właścicielowi pieniądze. Wydane pieniądze mają przyprowadzić kolejne i to też teraz, a nie w przyszłości. Zdarza nam się zapraszać do współpracy znane osoby, ale muszą być spełnione konkretne warunki. Zależy nam, aby każda osoba z nami współpracująca była całkowicie spójna z przekazem naszej marki – barwna, kolorowa. Z kolei wszystkie działania muszą być skierowane do naszej grupy docelowej, tej, która u nas kupuje. Ostatnio współpracowaliśmy z Basią Kurdej-Szatan, co zostało bardzo dobrze odebrane. Informacja, że Basia sama zaprojektowała sobie kolorowe sztyblety, pojawiła się nawet na pierwszej stronie Onetu. Na otwarciu butiku był u nas Marek Raczkowski – na okładce „Przekroju” wystąpił w butach własnego projektu. Nasi klienci, głównie kobiety 30+ ze średnich i największych miast Polski, kojarzą te osoby, czytają Onet i popularne tytuły prasowe. Po tym wprowadzeniu odpowiem na pytanie: owszem, zdarzało nam się współpracować z blogerkami, ale efekty nie okazały się zadowalające. Czytelniczki blogów modowych to osoby, które będą kupować u nas za około 5 lat. Zasięg udało się nam zbudować, ruch na stronie był naprawdę duży, ale w żaden sposób nie przełożyło się to na wzrost sprzedaży. Toteż, chociaż wydawałoby się to naturalnym wyborem, raczej nie zabiegamy o względy blogerów. To nam się po prostu nie przekłada na szybką, realną Na co trzeba zwrócić uwagę, oddając klientowi możliwość współtworzenia produktu? W przypadku produktów projektowanych za pośrednictwem strony internetowej bardzo ważna jest korelacja wyobraźni klienta z tym, co widzi na ekranie komputera. Inaczej istnieje duże ryzyko, że projektowanie zostanie tylko zabawą; w najgorszym przypadku wraz z odbiorem zamówionego produktu pojawi się rozczarowanie i klient porzuci markę. Nasza pierwsza wersja aplikacji do projektowania przypominała komiks. But, który widział klient, był po prostu rysunkiem i trzeba było mieć dużą wyobraźnię, żeby zobaczyć w tym rysunku finalny produkt fun in design. Dotyczyło to zarówno kształtu prezentowanych modeli butów, jak i dobieranych kolorów skór. Aktualna wersja aplikacji umożliwia zobaczenie kształtu buta już na etapie jego projektowania. Poprawiliśmy zarówno kreskę, jak i tekstury – kolory i desenie wybieranych skór. Dodaliśmy drugi rzut tak, żeby klient mógł zobaczyć projekt swojego buta również od tyłu. Dzięki temu zabiegowi odnotowaliśmy znaczący wzrost poziomu składanych zamówień. Teraz kończymy prace nad trzecią wersją aplikacji. Postawiliśmy sobie jasny cel: projekt oglądany przez klienta ma wyglądać dokładnie tak, jak prawdziwe, produkowane przez nas buty. Najmocniejszą stroną nowej aplikacji będzie dokładność prezentacji rodzajów i kolorów skór i to, że będzie w formacie 3D. But będzie widoczny z każdej strony. Podsumowując: najważniejsze jest rzetelne spełnienie obietnicy danej Jaki potencjał w Polsce mają marki, które są współtworzone lub tworzone przez klientów? I dlaczego ludzie lubią się w takie produkty angażować? Wydaje mi się, że bardzo duży, szczególnie w branży modowej. Po okresie zachwytu zachodnimi sieciówkami pojawiło się zapotrzebowanie na unikatowość, indywidualizm. W ostatnich latach niczym grzyby po deszczu wyrosły różne przedsięwzięcia odzieżowe. Osoby, które mimo chęci nie mogą sobie pozwolić na stworzenie własnej marki, coraz chętniej angażują się w życie takich projektów. Dotyczy to zarówno świata rzeczywistego, jak i social mediów. One pragną być ambasadorami marki i wpływać na ofertę produktową. Tak jak już wspomniałem, przygotowując się do sezonu wiosennego, zapytaliśmy naszych klientów i fanów, które z zaprezentowanych prototypów najchętniej widzieliby w naszej ofercie. Odzew z ich strony był większy, niż się spodziewaliśmy. Dlaczego ludzie lubią się w takie rzeczy angażować? Bo chcą mieć realny wpływ na rzeczywistość wokół nich. Na rynku pracy okrzepło pokolenie Y, które granicę pomiędzy życiem prywatnym a zawodowym przesunęło zdecydowanie na korzyść tego pierwszego. Poświęcają coraz więcej czasu na realizację własnych pasji, pielęgnowanie indywidualizmu. Coraz więcej takich osób angażuje się w różne przedsięwzięcia. Tworzą własne projekty, albo wspierają te, które lubią najbardziej. Bardzo dziękuję za inspirującą Z WYDANIA DRUKOWANEGOKarolina Liberka "Ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic (...) to razem właśnie mamy tyle, w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę" – to słowa, które padają w "Ziemi obiecanej" Władysława Reymonta, laureata literackiej Nagrody Nobla. Jak widać po historii Łodzi i zabytkowych budynkach pozostawionych przez wielkich fabrykantów nie tylko bohaterowie powieści Reymonta mieli takie podejście. Łódź należała do największych miast fabrykanckich, była głównym ośrodkiem produkcji bawełny i tekstyliów, kiedy to w XIX wieku przemysł tworzyli głównie niemieccy fabrykanci. To właśnie im miasto zawdzięcza swój obecny kształt, gdzie tuż obok kompleksu domów robotniczych i budynków z czerwonej cegły, w których swego czasu mieściły się fabryki możemy podziwiać neoklasycystyczne pałacyki i wille o bogatych zdobieniach, które dobrze znają osoby uczęszczające na studia Łódź, gdyż dzisiaj często mieszczą się w nich katedry i dziekanaty Uniwersytetu i Politechniki Łódzkiej. Najsłynniejszym łódzkim pałacem jest pałac Izraela Poznańskiego przy ulicy Ogrodowej wzniesiony w XIX wieku, pierwotnie miał być kompleksem handlowym ze sklepami i kantorami, jednakże w wyniku wielu przekształceń stał się typowym pałacem w stylu francuskiego neorenesansu z salą balową, ogromną jadalnią i eleganckimi gabinetami. Budynek jest połączony z kompleksem budynków fabrycznych rozciągających się wzduż ulicy Ogrodowej oraz z centrum handlowo-rozrywkowym Manufaktura o powierzchni prawie 30 hektarów, mieszczącym się w dawnych budynkach fabryki (w których znajdowały się między innymi: tkalnie, przędzalnia, bielnik i apretura, farbiarnia, drukarnia tkanin i wykończalnia, oddział naprawy i budowy maszyn, ślusarnia, odlewnia i parowozownia, gazownia, remiza strażacka, magazyny, bocznica kolejowa oraz kantor fabryczny, pałac fabrykanta i budynki mieszkalne dla robotników). Dzisiaj centrum oferuje nam galerię handlową, kręgielnię,kino, ściankę wspinaczkową, restauracje, puby i kluby przez co jest popularnym miejscem spotkań studentów kierunku prawo Łódź, którzy ze względu na niewielki dystans od wydziału prawa i administracji i dobry dojazd lubią spędzać tam wolny czas po zajęciach. Bo czy jest jakiś lepszy sposób na odreagowanie ciężkiego dnia niż wypad z przyjaciółmi na jakieś dobre jedzenie lub fajny film do kina? Na każdym, kto chociaż raz zawitał do Łodzi Manufaktura, robi ogromne wrażenie, gdyż jest najjaśniejszym punktem naszego miasta i głównym powodem dla którego turyści przyjeżdzają do stolicy łódzkiego. Sklep Książki Literatura obyczajowa Literatura obyczajowa Ziemia obiecana (okładka twarda, Wszystkie formaty i wydania (2): Cena: Opis Opis Po osiemnastu latach od pierwszego wydania powieść Reymonta ukazuje się w serii „Biblioteka Narodowa” po raz wtóry. Magdalena Popiel, autorka wstępu i opracowania utworu, przygotowała edycję Ziemi obiecanej w oparciu o aktualny stan badań nad dziełem, dzięki czemu opowieść Reymonta o budzeniu się kapitalizmu w Łodzi pod koniec stulecia dziewiętnastego została przedstawiona w pełniejszym opis pochodzi od wydawcy. Dane szczegółowe Dane szczegółowe ID produktu: 1107924893 Tytuł: Ziemia obiecana Seria: Biblioteka Narodowa Autor: Reymont Władysław Stanisław Wydawnictwo: Ossolineum Język wydania: polski Język oryginału: polski Liczba stron: 899 Numer wydania: II Data premiery: 2014-01-01 Rok wydania: 2014 Forma: książka Wymiary produktu [mm]: 175 x 30 x 122 Indeks: 17060660 Recenzje Recenzje Inne z tej serii Inne z tego wydawnictwa Najczęściej kupowane

ziemia obiecana ja nie mam nic ty nie masz nic